wtorek, 29 kwietnia 2014

Oleica fioletowa jak siekiera

Podobno ludzie dzielą się na tych, którzy patrzą na wprost przed siebie (ludzie czynu- zdobywcy) i tych patrzących pod nogi (poszukiwacze śladów przeszłości). Ja chyba jestem  pomieszańcem. Chciałem dziś "zdobyć" zdjęcia grupki zięb buszujących koło mostku na Pasłęce. Jak byłem tu przed chwilą pozwoliły wysiąść mi z samochodu i moja obecność wcale im nie przeszkadzała. Gdy wróciłem tu po cichaczu i na paluszkach  z aparatem- momentalnie dały dyla. No, mówi się trudno ... . Czas wracać do domu ze spuszczoną głową. Spojrzałem pod nogi i znalazłem ... siekierę pozostawioną przez sąsiada. Fajnie, to się  ucieszy! Idę dalej drogą i znów znalezisko, tym razem pierwszy raz w życiu widziany chrząszcz. No, ten mi z pewnością nie odleci - będą fotki. Ależ szybkobiegacz, ciągle ucieka mi z kadru. Zastosowałem odpowiedni chwyt judo i delikwent wylądował na plecach. Kilka fajnych zdjęć. Jak to się mówi na udane zdjęcia - żyleta czy siekiera? Dzisiaj może być siekiera i to już druga. Teraz już patrząc śmiało przed siebie i pełen zadowolenia wróciłem do domu. Z wrodzoną sobie ciekawością zajrzałem gdzie trzeba i zidentyfikowałem napotkanego owada. To dość rzadko spotykana oleica fioletowa. Dla jednych to tylko robal a dla innych bardzo ciekawy owad. Kto by się spodziewał, że jego krew i obronnie wystrzeliwana oleista wydzielina  zawiera - kantarydynę. W dużej dawce to śmiertelna trucizna, w mniejszej afrodyzjak "hiszpańska mucha" a rozcieńczona to środek usuwający brodawki i ... tatuaże. Podobno kiedyś tam była komponentem używanym przez czarownice. Temat wywołał dziwne emocje u Grazi, która z wypiekami na policzkach "obrabiała" zdjęcia. Ciekawe dlaczego?


Oleica fioletowa  (w powiększeniu widać na niej komary. Co one tam robią?)


Na powiększonym zdjęciu widać, jak z odwłoka robala wylatuje żółtawa substancja.





A i znów trochę G:)


wtorek, 22 kwietnia 2014

Bunkry - blokhauzy w Tomarynach-obiekt zabytkowy.

Tematy bywają męskie, żeńskie a czasami też nijakie. Jaki ten będzie? Mam nadzieję że na tyle ciekawy że nim nie zanudzę. Choć jest bardziej dla miłośników militariów i dawnych fortyfikacji to myślę, że temat zainteresuje różnych pasjonatów i ludzi ciekawych świata. Paradoksalnie czas podnosi wartość zabytku a z drugiej strony jego upływ degraduje go rok za rokiem. Z naszymi bunkrami czas obszedł się w miarę łaskawie i choć już pozbawione wielu cennych elementów i tak są one w najlepszej kondycji technicznej spośród kilkudziesięciu, jakie istniały kiedyś w naszym regionie. Piszę naszymi, bo są po sąsiedzku, zaledwie 250 metrów od nas, w dół rzeki.

.
Bunkry od strony południowej
Bunkry mają formę dwóch czterokondygnacyjnych wież, które miały za zadanie ochronę linii kolejowej i mostu na Pasłęce. Niemal bliźniacze, choć niższe i poważnie zdewastowane są w Samborowie przy moście na Drwęcy. Jak już wiemy gdzie są, to możemy wejść do środka. Solidne pancerne drzwi ktoś podprowadził już dawno, dlatego dzień "otwartych drzwi" jest tu codziennie - taka u nas gościnność!. Imponujące blokhauzy (Block i Haus - blokujący dom) powstały w latach 1897-1902. Dwie wieże po obu stronach torów połączone są podziemnym przejściem (poterną) w którym umieszczone są otwory strzelnicze w kierunku rzeki. Pod nasypem kolejowym znajduje się sporych rozmiarów komora która z pewnością służyła jako magazyn i pomieszczenie mieszkalne dla załogi bunkrów. Na końcu korytarza były obudowane żeliwne toalety, zniszczone przez złomiarzy. Zapewne ich łupem padły też wspomniane drzwi a także pancerne zasuwy otworów strzelniczych, barierki i schody pomiędzy piętrami. Bunkry od środka są pobielone wapnem. Przetrwały na ścianach kierunkowe nazwy miejscowości Thomareinen (Tomaryny), Biessellen (Biesal), Dittrischwalde (Gietrzwałd), Hermsdorf (Cegłowo), Bahngeleis (tor kolejowy), Passargenthal (Dolina Pasłęki) - przed stu laty tak nazywał się przysiółek Gietrzwałdu, a teraz to nasze siedlisko i urokliwa także w realu nazwa naszej ulicy. Napisy miały zapewne pomóc załodze w orientacji i ułatwiać przegrupowania obrońców podczas walki.

Od lewej: wnętrze z przykładem jednego z wielu napisów, rzut na kondygnacje i wspomnienie po toaletach...

Nietrudno sobie wyobrazić huki strzałów, jęki rannych, gryzące w oczy kłęby dymu od wystrzałów karabinowych i armatnich, ograniczony dostęp naturalnego światła, słabą wentylację i mizerne oświetlenie z lamp naftowych. Tak mogło być, ale czy tak było? Nie ma dowodów na to, że bunkry odegrały jakąkolwiek rolę militarną. Raczej działania frontowe je ominęły, choć mogły być nie lada barierą dla wrogich wojsk. Położenie bunkrów, otwarty widok na okolicę, zasieki na podejściu i spora siła ognia to nie żarty... . Załogę na wypadek wojny stanowiły dwa plutony żołnierzy uzbrojonych w karabiny Mauzer, 6 karabinów Maxim (dla nich są niższe i szersze okienka strzelnicze). Na każdej z wież było po jednej kopule F.L.P. 90 krótko lufowych szybkostrzelnych (25 strz./min) działek Grusona. Kilka danych technicznych: kaliber 53 mm, zasięg od 400 do 3200 m, załoga dwóch ludzi i do tego podający amunicję. Kopuła miała grubość 40 mm i obracała się o 360 stopni. Całe działo umieszczone było w stalowym walcu grubym na 25 mm. Waga tego cacka to 2250-3100 kg.

Tak wyglądały działa Grusona (tu w wersji mobilnej).

Działa, choć uszkodzone i zdewastowane przetrwały dwie wojny światowe, jednak nie przetrwały sprytnych działań pewnego "miłośnika" militariów. Dnia 18 sierpnia 1997 zabrano bunkrom to, co było w nich najcenniejsze. Za zgodą dyrekcji kolei i przyzwoleniem wojewódzkiego konserwatora zabytków ekipa eksploratorów zdemontowała działa niby do konserwacji, niby miały grać w filmie, niby ... . Jedno znalazło swoje miejsce w Millitarhistorischen Museum w Dreźnie, drugie w Dreicklandmuseum w Heitersheim. No cóż, było zamówienie ... . Dobrze, że są w muzeum, szkoda że nie w polskim. Podobno jedno z samborowskich działek jest w filii Muzeum Wojska Polskiego w forcie IX - Czerniaków (a Olsztyn to niby złe miejsce?), o drugim słuch zaginął. Ten sam sprawca, podobny proceder, potem dochodzenie, podobno sprawa w sądzie, konserwator wyleciał z pracy i co z tego wszystkiego wynika? Nic. Czyżby mała szkodliwość społeczna? Przykre, że nie ma u nas w kraju szacunku i dbałości o obiekty dziedzictwa kultury materialnej. Dobrze jednak, że jest coraz więcej zapaleńców i pasjonatów którzy interesują się takimi obiektami. Może oni podsuną pomysły na sensowną ochronę. Wójt gminy Gietrzwałd myśli o wykorzystaniu programów unijnych. Gmina wykasza drogę, czasem ona sprząta, czasem ja. Ostatnio postawiliśmy z Grazią strzałkę kierunkową.
To drobne działania, ale od czegoś trzeba zacząć. Życzę fajnych wrażeń podczas zwiedzania tomaryńskich wież, zwanych także biesalskimi bunkrami (nawiązanie do najbliższej stacji kolei żelaznej). Jak zwał tak zwał, byle były nasze i istniały tu jeszcze długo!

A. i trochę też G. (:))         Kontynuacja tematu w poście z 5 sierpnia

środa, 16 kwietnia 2014

Kuna leśna na drzewie czyli gość z Mazur.

Dzisiejsze popołudnie umiliły nam dwie kuny leśne. Wyjątkowa to okazja, albowiem kuny leśne są coraz większą rzadkością w polskich lasach. Pracowaliśmy dzielnie w ogrodzie pieląc truskawki, gdy naszą uwagę odwróciły piski i hałasy po drugiej stronie rzeki-czyli na Mazurach :)..
Goniły się dwa brązowo-rude zwierzaki, wielkości dobrze odżywionego kota domowego.
Były tak zajęte sobą, że wówczas nas nie dostrzegały! A byliśmy w odległości 15, 20 metrów od nich.
Kuny! Błyskawicznie wspięły się na drzewo jedna po drugiej, ale jedną z nich spłoszyło szczekanie naszej Eski. Druga wskrobała się prawie na sam szczyt drzewa i tak wsiała przez pół godziny zmieniając pozycję z niewygodnej na niewygodną.
Biegiem po aparat!
Po udanej sesji zdjęciowej wróciliśmy do swoich truskawek, kątem oka obserwując co chwilę rudą spryciulkę. Zeszła zwinnie po gałęziach olchy po 15 minutach i wielkimi susami pognała w świat.
Pomyślałam, że bardzo fajnie jest zobaczyć takie żywe futerko na łonie natury:)

Prawie na szczycie...nad Pasłęką
jedna niewygodna pozycja...
druga...
i następna...
Byle jak najdalej od nas!

czwartek, 10 kwietnia 2014

Chleb pszenno-żytni

Chleb. Właściciel wielu nazw i gatunków, kochają go opowieści, historie i symbole. Uczestnik wielu przepisów kulinarnych. Kiedyś traktowano go z szacunkiem, pilnowano by się nie zmarnował. Dziś, kupowany przeważnie w marketach jest jednym z wielu artykułów zalegających półki i co tu dużo pisać...mniej szanowanym niż kiedyś.
A wokół jego przygotowania, pieczenia jest tyle magii, aromatów i myśli...
Zachęcam, by spróbować upiec sobie taki chlebek. Zapachy wydobywające się w trakcie pieczenia nie mają sobie równych, uzależniają i zniewalają... 
Szczególnie uwielbiana przez nas jest pierwsza kromka, czyli "dupka". Jeszcze letnia, posmarowana masłem smakuje wybornie.
Mój pierwszy przepis na domowy chlebek na zakwasie otrzymałam od sąsiada Mirka zza rzeki (che che jak to brzmi). Od tamtej pory jest regularnym gościem na naszym stole.
Pszenno-żytni, odpowiednio wcześnie wyjęty z piekarnika i trzymany w lnianej ściereczce, długo utrzymuje świeżość. Jest do dość prosty przepis i polecam go osobom, które swoją przygodę z pieczeniem chleba dopiero zaczynają.

Chleb pszenno-żytni na zakwasie. 
Składniki:
-zakwas
-1kg+1 szklanka mąki pszennej typ 650
-2 szklanki+ 2 łyżki mąki żytniej typ 720
-50g drożdży piekarniczych, lub 2 opakowania instant
-1szklanka ziaren
-3 łyżki oleju
-1 łyżeczka cukru
-4 łyżeczki soli
-woda

Wykonanie:
Zaczynamy od przygotowania zakwasu (bardzo ważny składnik, dzięki któremu chleb dłużej utrzymuje świeżość i pięknie pachnie). Zakwas przygotowujemy z mąki żytniej typ 720 lub żurkowej. Zajmie nam to 5 dni, więc pieczenie chleba trzeba sobie odpowiednio zaplanować. 
Zakwas "dokarmia" się codziennie, wsypując (rano) do słoika łyżkę stołową mąki i tyle samo wody (przegotowanej). Zamieszać, odstawić w ciepłe miejsce na 24 godziny. Po 12 godz. (wieczorem) wymieszać drewnianą łyżką. Czynności te trzeba powtarzać codziennie przez 5 dni. Mikstura powinna mieć konsystencję gęstej śmietany. Ważne, by słoik stał w ciepłym miejscu, a z wierzchu przykryty był czymś przepuszczającym powietrze. Ja zawijam słoik w mały ręcznik.
Po 5 dniach zakwas delikatnie "pracuje",  na jego powierzchni powinny być pęcherzyki wytwarzane przez bakterie. Teraz można taki zakwas zakręcić pokrywką i przechowywać w lodówce do 3 tygodni.

Dalsze czynności polegają na przygotowaniu zaczynu, który dodamy później do pozostałej części składników.

1. Do miseczki wsypujemy:
1 szklankę mąki pszennej typ 650+2 łyżki mąki żytniej typ 720+nasz zakwas ze słoika+1szklanka ciepłej, przegotowanej wody. Wymieszać, przykryć ściereczką, odstawić na 24 godz do zakwaszenia.

2. W głębokim garnku (5l) przesiać i połączyć: 1kg mąki pszennej typ 650 i 2 szklanki mąki żytniej typ 720. Mąkę wstawić do piekarnika na ok 20 minut w temp 50C. Wygrzać.

3. Z zaczynu (pkt1) odejmujemy najpierw ok 6 łyżek i zamykamy w słoiku, pozostawiamy do następnego wypieku
Do garnka z wygrzaną maką dodać pozostałą część zaczynu, wsypać 1 łyżeczkę cukru, 4 łyżeczki soli, 1 szklankę ziaren (słonecznik, dynia, siemie lniane, kminek), 3 łyżki oleju.

W litrze ciepłej wody rozpuścić 50g drożdży i dodać do całości. Całość wyrabiać mikserem na max. obrotach (końcówki świderki) ok. 5 minut. Ciasto przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia.
Powinno być go ok 5 l.

4. Foremki wysmarować olejem i posypać bułką tartą. Wyrośnięte ciasto przełożyć do prostokątnych foremek, do 1/2 ich objętości. Przykryć ściereczkami i ponownie odstawić do wyrośnięcia.
Do piekarnika wstawiamy foremki wypełnione wyrośniętym ciastem. Wierzch ciasta nawilżyć wodą, wówczas skórka będzie chrupka. Ja posypuję jeszcze płatkami żytnimi lub kminkiem. Piec ok 20 minut w temp 180 C. Po zakończeniu pieczenia uchylić drzwiczki piekarnika na ok 10 minut. Chleb wyjąć z foremek i pozostawić do całkowitego ostygnięcia w pozycji odwróconej.

No... to smacznego:)


Z podanych proporcji wychodzą foremki: 2x26cm i 1x40.