piątek, 28 lutego 2014

Powroty - z cyklu uroki życia na wsi.

Rozwieszona  między Warmią a Trójmiastem nić odwiedzin, czasami  mocno napina się, ciągnie nas i przywołuje. Choć na chwilę, choć na kilka godzin: spotkajmy się, zjedzmy razem obiad, porozmawiajmy... Rodzina, nasi najbliżsi, przyjaciele, znajomi. W różnych konfiguracjach, proporcjach, o różnych potrzebach. Nigdy dość nasyceni swoją bliskością. Ale to dobrze, tęsknimy za sobą i chcemy jeszcze.
Właśnie wróciliśmy.
W domu niecałe 12 stopni, ale w głowach jasne wytyczne, ja rozpalam w kominku a ty w piecu, ok? Dwa kubki herbaty, kilka kanapek.
W takich sytuacjach herbata staje się cudownym eliksirem.... w domu jest okrrrooopnie!
Kilka łyków i robi swoje: migiem roznosi miłe ciepełko w każdy zakątek ciała. W kominku buzuje, powolutku robi się cieplej, choć temperatura ma szansę być normalną dopiero za kilka godzin.
To dobry moment na refleksje.
Osobiście kocham taki stan: czuję wewnętrzny spokój. W ogóle czuję. Czuję, że  jestem, mogę, ode mnie zależy tu sporo.
Po wielu latach uzależnień od pracodawców, przeróżnych zależności i powikłań życiowych... Czuję się wolną osobą. Cieszę się z prostych rzeczy. Nawet gdy doskwiera zimno, wówczas mogę docenić ciepło. Lubię zgłodnieć, by czuć przyjemność ze jedzenia suchej bułki. itd.,  itd...
Wiecie, co mam na myśli?

G.



sobota, 22 lutego 2014

RiPZ

"R" jak REMONT i przedwiosenne zmęczenie.
REMONT towarzyszy nam od zawsze, czyli od pierwszych tygodni po wprowadzeniu się do domu. Było to w lutym 2012. Zima, miesiąc mało przyjazny dla przeprowadzki. Zajechaliśmy wieczorem, samochodem wypełnionym po brzegi meblami, kartonami i mnóstwem niezbędnych rzeczy potrzebnych do przetrwania w nowym miejscu. Temperatura w domu 14 stopni, zmusiła nas do spędzenia pierwszej nocy na podłodze w kuchni, tuż przy kominku. Ogień otulił nas swym miłym ciepłem i przykryci dodatkowo kilkoma kołdrami przetrwaliśmy do rana:). Następne dni minęły pod kątem oceny stanu pokoi: ścian, drzwi, podłóg. Kupując dom, mieliśmy już zarys klimatu, jaki chcemy w nim stworzyć i przekonanie, że znakomitą większość remontu chcemy zrobić sami, "tymi rękami". Zachować klimat wiejskiego domu, ocalić co historycznie cenne, wydobyć "TO COŚ", ocalić od zapomnienia, nie oszpecić. Połączyć piękno tego co było z funkcjonalną rzeczywistością. Tego roku, właśnie w lutym minęły dwa lata naszej kadencji tutaj. Remont trwa nadal, rzecz jasna z przerwami. Na jego rychły koniec raczej się nie zanosi. Ciągle czekają nas jakieś wyzwania. Miłośnicy starych domów z duszą zapewne wiedzą o co chodzi.
Dopadło nas...
Andrzej: Mnie osobiście dopadło przedwiosenne zmęczenie. Dotąd słyszeliście pewnie o wiosennym ale ja mam to inne i już. To minie, bo musi - robota czeka. Kiedyś zadałem sobie pytanie: czy dom jest dla nas czy my dla niego? Uknułem sobie taką teorię, że to on nas tu ściągnął, sprowadził,  zauroczył swoim położeniem, otoczeniem a przede wszystkim harmonijną, nie kłócącą się z krajobrazem bryłą. Tak tak... z całą pewnością właśnie tak było! Zamieszkajcie we mnie i wyciągajcie ze mnie wszystko, co jest warte pokazania. Podkurujcie mnie a będę dla was OSTOJĄ. Taki układ daje nam życiową zmianę a jemu nowe życie. Staramy się to realizować krok po kroku, pokój po pokoju. Te pierwsze remonty były jak pierwsza miłość: trochę naiwne i bardzo spontaniczne. Pierwsza randka. Pokój niebieski.

stan zastany, czyli pokój przed remontem

Z werwą  i  dużą dozą ciekawości zaczęliśmy zdrapywać warstwy farby ze ścian. Co pod nią? Gliniany tynk. Co pod nim? Piękna cegła, takiej już się nie spotyka zbyt często... Gotycka, długa - 29cmx14cm. Co teraz? Odkrywamy! Ile? No, może trochę... i jeszcze trochę i jeszcze... i ... skuliśmy całą ścianę. Spodobał nam się jej wygląd, dodał "tego czegoś" wnętrzu i stał się elementem, który powielamy w całym domu w różnych proporcjach.

pierwsza randka







pokój niebieski już po remoncie








O następnych realizacjach napiszemy coś innym razem.
Obecnie remontujemy ostatni z pokoi - duży, 25m2. i tu nastąpiło zmęczenie materiału.

Sam Rozum w trakcie przedwiosennego przesilenia...

Grażyna: No tak, Andrzeja dopadła przedwiosenna niemoc, a ja chciałabym już w tym pokoju malować ściany, ustawiać meble, celebrować dodatki. Zobaczyć, jak stare deski na nowo będą grały jedną z głównych ról w przedstawieniu. To jeden z przyjemniejszych dla mnie momentów, gdy elementy zaplanowanego wystroju - jak puzzle, dokładane jeden za drugim zaczynają tworzyć obraz całości. Najważniejsze, by dodawać sobie w takich sytuacjach otuchy, wzajemnie się nakręcać. Najlepiej złapać za szpachelkę i do roboty! Do fugowania cegieł! Choć to długa i żmudna praca od której na opuszkach palców robi się papier ścierny, to przybywanie szlachetnej, ceglastej ściany cieszy. Nowy pokój otrzyma nazwę pokój z wiolonczelą.
To instrument, który pozostał na strychu po wcześniejszych właścicielach. Niedługo będzie wisieć na ścianie i emanować delikatnym światłem. Resztę dopełnią stare meble, deski na podłogach i elementy starego złota.
Czy są już chętni na rezerwację tego pokoju?:)
 c.d.n


wtorek, 18 lutego 2014

Wiosna!!!

Niezaprzeczalnie już jest:) 
Wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Kilka dni temu na warmińskim niebie szybowały pierwsze żurawie, słoneczko dopieszcza ciepłem a ziemia wydaje na świat pierwsze kwiatki.
Przebiśniegi.


Czy wiosna tej zimy będzie prostolinijna i nie zaskoczy nas jeszcze totalna zmiana aury?
Oby nie.
Z wiosennym pozdrowieniem!
wiosenni już Ostojacy.

niedziela, 16 lutego 2014

Jego Ekscelencja Nietoperz i Jaśnie Pan Jeż hibernatusy

Pewnego jesiennego dnia, pewien netoperek postanowił schować się przed nadchodzącą zimą w naszej piwnicy. Dość nieszczęśliwy pomysł, wisieć głową w dół, w ruchliwym miejscu "na trasie" do pieca c.o...Żaden z jego braci by tego nie wytrzymał. Widać było, że się wkurzał, gdy zapalałam światło. Zakrywał wtedy mordkę swymi nietoperzowymi, niesamowitymi skrzydłami.
Po kilku dniach walki z moją aktywnością, poddał się i przeniósł w bardziej intymne dla niego miejsce. Hibernuje teraz w zaciszu, a ja cieszę się z tego bliskiego spotkania i możliwości zrobienia zdjęć. Letnią porą, o zmierzchu, nietoperze są częstymi gośćmi na naszym terenie. Zamieszkują wtedy spichlerz stojący tuż przy domu i stąd robią "wypady w teren". Bywa, że przelatują nisko, nad głowami gdy siedzimy przy ognisku. Dzięki nietoperzom zmniejsza się populacja owadów, w tym też komarów, więc je baaardzo lubimy. Nietoperze namierzają swe ofiary za pomocą echolokacji, potrafią określić z jaką prędkością się poruszają i jak daleko od niego się znajdują.
Takie mądrale!

Nie możemy dociec, czy odwiedził nas gacek brunatny czy tez nocek duży czy też..może ktoś zna się dobrze na netoperkach?


A propos hibernujących. Dziś w lesie znaleźliśmy jeża, który o tej porze roku powinien jeszcze hibernować. Stworzył tak doskonałą, jajowatą formę, że trudno było podejrzeć, czy wszystkie części ciała ma na miejscu. Nie był przykryty liśćmi ani gałęziami, więc musiał mieć małe starcie z naszym psem. Czy to oznacza, ze wybrał się na pierwszy spacer w tym roku i że wiosna to już?





i śniegu coraz mniej....




piątek, 14 lutego 2014

Bieliki


Szczerze mówiąc chcieliśmy na ich temat napisać tu już dawno. Dlaczego więc zwlekaliśmy? Czekaliśmy na jeszcze bardziej bliskie spotkanie. Takie, które pozwala na skuteczny strzał migawki aparatu. Na kawę w ogrodzie nie wpadają a szkoda...Orły bieliki są niezwykle czujne i trzymają ludzi na dystans.W ciągu roku bywają u nas stosunkowo rzadko. Czasem widzimy jak z wysoka pięknie szybując, wypatrują zdobyczy. Wyczytaliśmy, że zgodnie z systematyką bieliki nie są orłami a zaliczane są do rodziny jastrzębiowatych,  podrodziny myszołowów. No nie, jak to brzmi? - podrodzina. Jak można określić tak wspaniałego i dumnego ptaka, który najprawdopodobniej jest protoplastą naszego godła - myszołapem. A Order Orła Białego? No właśnie orła, a nie myszołowa.
To równie śmieszne i niedorzeczne co zaliczenie przez UE marchewki do owoców. Odłóżmy ten temat na bok, bo dalsze dywagacje i tak nic nie zmienią. Dla nas bielik to orzeł i kropka.
Bieliki widzieliśmy kilkakrotnie na polu przed domem. Gdy chodzą po ziemi wydają się ociężałe i nieporadne. Nic w tym dziwnego, ich waga dochodzi do 6-ciu kilogramów. Jak na ptaka to sporo. Zresztą one są z lotnictwa a nie z piechoty, ich żywioł to zdobywanie przestworzy.
Jak je rozpoznać?
Stosunkowo łatwo. Ich skrzydła są imponująco wielkie, jakby deskowate z rozczapierzonymi  piórami na końcach a ich rozpiętość dochodzi do 2.4 metra.

fot. Jakub Stojałowski

Chciałbym kiedyś zobaczyć jak orzeł z wysokiego pułapu po dostrzeżeniu ofiary wpada np. do wody by upolować rybę. Wróćmy jednak na ziemię i naszych naziemnych, zimowych kontaktów. Zima ogranicza orli jadłospis i zmusza do zbliżenia się do ludzkich domostw. Jeziora pozamarzane, wodne ptactwo gdzieś pochowane, pozostają nieliczne gryzonie - konkurencja spora a głód doskwiera. Skąd wyszarpać te dzienne 200-300 gram mięska potrzebne do przeżycia.

Te małe ptaszki (środek i prawa strona zdjęcia) to sroki - info dla porównania wielkości

W momencie, gdy zaczyna się uczta, zlatują się na nią ptaki z całej bliższej i dalszej okolicy: sroki, kawki, wrony potem kruki a za nimi orły bieliki i inne drapieżniki. Super widok i super okazja do zrobienia zdjęć. Są blisko, ale to w dalszym ciągu 150-200 metrów. Pierwsze zdjęcia z okien, no już coś mamy ale chce się więcej i lepiej. Zaczynają się podchody, przyczajki i dziwne manewry okrążające. A one wszystko widzą i rejestrują, każde nasze wyjście z domu, każde przejście przez podwórko. Zauważyliśmy pewną zależność i symbiozę między orlikami i krukami. Kruki są jakby zwiadowcami i to one pierwsze dostrzegają padlinę a ponieważ ich dzioby nie są przystosowane do rozszarpywania, potrzebują więc pomocy bielików. W zamian za pomoc zapewniają ochronę.



Późną jesienią, wczesnym rankiem w maskujących ciuchach zaczaiłem się w krzakach, w miejscu gdzie spodziewałem się bielika. Przyleciał, gdy było jeszcze dość ciemno. Widziałem go z 30-40 metrów, aparat nie. Po chwili nadleciały kolejne kruki, zauważyły mnie i narobiły rabanu ...kra, kra i po sesji. Bielik był jeszcze młody, poznać to po upierzeniu które początkowo jest ciemnobrunatne, z wiekiem staje się bardziej szare, przybywa też białych piór. Ptaki 5-6 cio letnie mają białe ogony (stąd nazwa bielik) a dzioby z szarości przechodzą w żółć. O orłach bielikach można by jeszcze dłużej ...ale najfajniej jest wypatrywać je samemu.

Czego życzą G&A

fot. Jakub Stojałowski

fot. Jakub Stojałowski

poniedziałek, 10 lutego 2014

Bóbr i Bobrynek

Kto widział bobra w naturze może mówić o dużym szczęściu. Ja miałem je częściowo, bo widziałem go tylko przez ułamek sekundy. Byłem w lekkim szoku - za wiele nie zarejestrowałem... niestety.
Inaczej jest z jeziorem Bobrynek.
Jezioro położone jest zaledwie kilka kilometrów od naszego gospodarstwa. Zapraszamy - jedźcie z nami:). Aby tam trafić trzeba zjechać z głównej trasy (16-ka - drogowskaz na Grazymy) w boczną, mało uczęszczaną asfaltową drogę, która wijąc się wśród pagórków porośniętych bukowym lasem, doprowadzi nas na skraj urokliwego, śródleśnego jeziora. Bobrynek zachwyca swoim urokiem o każdej porze dnia i roku.
Niesamowity spokój, szum drzew, czasem plusk rzucającej się ryby, no i ptaki i ich przeróżne odgłosy...Warto tu posiedzieć na jakimś pniaczku i wchłonąć tutejszą atmosferę. To miejsce idealne na uwolnienie myśli, refleksji. Może warto i cofnąć się wtedy wyobraźnią do bardzo odległych czasów, gdy na pobliskiej Zamecznej Górze było grodzisko.
Ciekawe jak tu kiedyś było...

droga do Grazym
po lewej grodzisko i strumyk wypływający z jeziora

Wróćmy do okoliczności przyrody.
Jak sama nazwa wskazuje, jezioro i jego brzeg to namacalna gołym okiem "twórczość" bobrów. Tamy i spiętrzenia na strumyku wpływającym i wypływającym z jeziora, liczne przewrócone drzewa różnych gabarytów i gatunków. Wszystko to budzi podziw i respekt dla bobrowego narzędzia pracy jakim są jego zębiska. Jak trzeba być przemyślnym i sprytnym by spiętrzyć strumień, zbudować progi i kaskady by podnieść poziom wody o metr i więcej. Zawsze nas to zastanawia. Często podjeżdżamy nad Bobrynek z aparatem i za każdym razem zaskakują nas nowe, precyzyjnie poobcinane drzewa.
Z ziemi wystają kikuty pni a z wody wynurzają się konary drzew.
Niektóre niedopiłowane do końca,grożą przewróceniem. Na szczęście spryciarskie bobry doskonale wiedzą, którą stronę pnia podciąć, by drzewo przewróciło się w kierunku wody.







tamy na strumyku dopływającym do Boberka
jeden z konarów wynurzających się z wody


Pewnego razu zaskoczyła nas tam badzo gęsta mgła, a wyłaniająca się z niej łódka z wędkarzem na pokładzie, okazała się przysłowiową wisienką na torcie.


Najcudniej jest tu jesienią, gdy na drzewach przebarwiają się liście.
W słoneczny dzień, potrafi odbić się w tafli jeziora cała jego linia brzegowa. Wygląda to tak, jakby przyroda przyglądała się sobie w lustrze, zacierając przy okazji linię horyzontu.



Podobnie urokliwych, historycznie ciekawych miejsc jest w naszej okolicy więcej.
Będziemy starać się, by przybliżyć je na łamach bloga już niedługo.

Z bobrowym pozdrowieniem!
G&A

piątek, 7 lutego 2014

Bloger czy blagier?

Grazia powiedziała - weź... napisz "coś" na bloga i oddała mi pióro. Skoro tak, to "coś" napiszę. Ale o czym? Padło na temat z lekka filozoficzno-refleksyjny. Sprzyjają temu i długie zimowe wieczory i kłopoty dnia codziennego a także myśl o lepszym jutrze. Ktoś bardziej niż bardzo nam życzliwy zasugerował, że opisywanie tak mało fajnych zdarzeń jak awarie, zalanie pokoju wodą jest mało marketingowe. Do czego to doszło, by zadawać sobie pytanie czy prawda jest marketingowa czy też nie. Świat całkiem niepostrzeżenie ześwirował. Coraz mniej w nim prawdziwości, coraz więcej "plastikowego", płytkiego myślenia i udawania. Celebryci - wydmuszki, blagierzy i sensacyjki. Najbardziej dobijają mnie tytuły internetowych artykulików mające koniecznie przykuć uwagę czytelnika, który przy okazji ma połknąć jakąś bzdurną reklamę. Katastrofalne okazuje się lekko odbiegające od normy, gigantyczne -  to zaledwie duże, no najwyżej spore. Tragiczne to po prostu smutne. Uciekać, zwiewać czy też spieprzać gdzie pieprz rośnie, jak kto woli i oczywiście może. Między innymi dlatego jesteśmy tutaj, tu mieszkamy tu borykamy się z problemami. Tu też przeżywamy to coś.... co jest NASZE. Ale czy uda się tak całkiem uciec? Całkiem pewnie już nie i nawet nie ma takiej potrzeby. Choć jesteśmy już po naszej stronie i zapuściliśmy korzonki w warmińską ziemię to sięgamy na tamtą stronę. Nasz blog to oczywiście działanie marketingowe, to sięganie na tamtą stronę. Ma zainteresować, zachęcić, pomóc odkryć, może i poszerzyć wiedzę i zachęcić do przyjazdu do nas. Ma być o prawdziwym życiu i tylko takie szczere pisanie o nim ma dla nas sens. Na wsi mówi się, że ziemi nie da się oszukać. Tak, tak na bladze nic nie urośnie...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Szklanka do połowy pełna i dzień Wodnika.

Niedziela zapowiadała się miło. Odwiedzili nas znajomi z Trójmiasta, więc pojawiła się szansa na spędzenie tego dnia w inny sposób. NIE PRZY REMONCIE POKOJU. Pogoda nastawiła nas pozytywnie do spaceru po lesie. Był 1c w plusie. Fakt ten od dłuższego czasu zaliczyć można było do rzadkości. Wyciągnęliśmy kijki i z ochotą wyszliśmy na szlak wiodący do uroczej wsi Śródka.
Ruch, świeże powietrze i 9 km piechotą - wszystko to dodało nam energii...wreszcie!
Choć nasza wyprawa zakończyła się niefortunną kąpielą nogi kolegi Marka w Pasłęce, wróciliśmy wszyscy z niej zadowoleni. Marek zawsze jest zadowolony jak wpadnie do wody.
Czy to na spływie kajakowym czy w trakcie spaceru...:) I za tą radochę na twarzy bardzo go lubimy!
Później wspólnie upichcony obiadek i dzień zleciał jakoś bardzo szybko.
Horrorek jak zły duszek zaczął się coś około północy. Przysnęliśmy na na filmie "Cztery wesela i pogrzeb". Jakoś tak z jego końcem (?) nastąpiło nasze przebudzenie.
Nagle jednogłośne: Co tak szumi?! Myśli przemieliły się szybko w "komputerku" i skoczyliśmy razem ku łazience. Od 10 dni nie mieliśmy ciepłej wody. Zamarzła gdzieś na strychu przy minusowej temperaturze, w miejscu trudnym do wytypowania...Czyżby...?
Podejrzenie okazało się niestety słuszne.
Woda lała się strumieniami po zewnętrznej i wewnętrznej ścianie łazienki, po kominie, zalewała w szybkim tempie wykładzinę. Za chwilę była już na suficie saloniku, przebiegle drążąc korytarze pomiędzy deskami stropowymi, słomą i gliną.
Matko! Szybko! ścierki, garnki, miski, worki, odkurzacz do odsysania wody! Wszystko w złej kolejności, chaotycznie, w panice. Świadomość, że ilość wody=500l (tyle wody mieści zbiornik na strychu) może przeciec przez strop była przerażająca. Udało mi się wpaść w lekką histerię.
Na szczęście wróciła przytomność umysłu i Sam Rozum odciął całkowicie dopływ wody.
Odsunąć meble, wynieść ważne rzeczy z pokoju, resztę pozakrywać workami-takie rozkazy mózg zaczął wydawać ciału.
To co było w rurach przeleciało. Odkurzacz, ścierki, miski i tak w kółko.
Było grubo po pierwszej, gdy sytuacja wyglądała na opanowaną. Z sufitu kapały resztki wody.
Mokre ciuchy wylądowały na kaloryferach. Kubek karmelowej herbaty na zakończenie i myśl, że mogło być gorzej. Mogliśmy spać w innej części domu i guzik byśmy słyszeli. Rano woda mogła nas przywitać dosłownie wszędzie. Dobrze, że byliśmy w domu, dobrze, że mogliśmy liczyć na pomoc Marka. Dobrze, że znaleźliśmy w sobie optymizm i dobrze, że dzień wodnika przeszedł już do historii. Może dziś po naprawie usterki będziemy mieć ciepłą wodę?

Kolega Wodnik















 zdjęcie poniżej zostawiam bez komentarza....