niedziela, 31 sierpnia 2014

Brunetki, blondynki-czyli urodzaj grzybów.

Pogoda i szczęście i grzyby. Wszystko dopisało.
Jutro na śniadanie będą grzyby, na obiad grzyby a na kolację też grzyby.
:)
Prawdziwki, kozaki, miodówki i ciut maślaków

Rzut oka na prawdziwki


Najpiękniejsze z najprawdziwszych.

środa, 27 sierpnia 2014

Lecą żurawie.


Już na dniach opuszczą nas i udadzą się tam, gdzie im cieplej, czyli  na Półwysep Iberyjski, do Azji, Afryki Północnej czy Sudanu. Teraz zwołują się w stada na żerowiskach, ćwicząc wspólne loty.
Jesień miły stety/niestety wisi w powietrzu...
Do zobaczenia w marcu:(





niedziela, 17 sierpnia 2014

Warmińskie warsztaty kulinarne: Uroki lata w spiżarni-przetwory z czarnego bzu.

5-7 września 2014 - Przetwory z czarnego bzu - zaproszenie do Ostoi na warsztaty.

Koniec sierpnia/początek września to pora zbioru owoców czarnego bzu. Wtedy to właśnie owoce są w pełni dojrzałe, prawie czarne i doskonałe na przetwory. Nikogo przekonywać do nich chyba nie trzeba. Czarny bez jest nieoceniony w przypadku przeziębień, gorączki, posiada właściwości antywirusowe i antybakteryjne. To naturalny antybiotyk, którego właściwości potwierdzają badania prowadzone przez etnofarmakologów. 

Ważne, by czarny bez zbierać w wolnych od zanieczyszczeń miejscach. My taką możliwość chcemy dać uczestnikom naszych warsztatów. Warsztaty mają przybliżyć wiedzę na temat cennych właściwości bzu, a także poznać w praktyce możliwości jego wykorzystania.

Oto, co planujemy:
-5 września (piątek): przyjazd w godzinach popołudniowych/wieczornych. Wspólna kolacja i pogaduchy przy winku domowej produkcji.

-6 września (sobota): godz 9 - śniadanie połączone z degustacją przetworów z czarnego bzu
10.30-14 warsztaty: pozyskanie owoców - siedlisko gospodarzy, wykład na temat przepisów, właściwości i zasad przygotowania owoców.
14-15 przerwa na małe co nieco,
15-17 sok z czarnego bzu/produkcja,
18.30 obiadokolacja przy ognisku lub kominku,
20-Wspólne tworzenie etykietek i ozdobne opakowanie słoiczków w klimacie "eco".

-7 września (niedziela): godz 9 - śniadanie,
10.30- produkcja dżemu z bzu, ozdabianie słoików

Wyjazd w godzinach popołudniowych.

Zapewniamy:

Każdy uczestnik warsztatów wyjeżdża ze swoimi przetworami, ozdobną ściągawką z przepisami. Wszystkie artykuły i produkty potrzebne do przetworów, ozdób, etc., zapewnia organizator, czyli my:)
Relaks i odpoczynek w pięknych, warmińskich okolicznościach przyrody i przyjazną atmosferę.

Koszt warsztatów: 2 noclegi+wyżywienie+materiały i produkty=390zł
Liczba miejsc jest ograniczona, prosimy o zgłoszenia do dnia 1 września 2014 na adres:

biuro@ostojaidea.eu
tel: 508 334 572 

www.ostojaidea.eu
do zobaczenia!



czwartek, 14 sierpnia 2014

Pirat na ściernisku

Rok temu, mniej więcej o tej porze odwiedził naszą Ostoję kuzyn Krzysztof z rodziną. Nie ma zapewne w tym nic nadzwyczajnego, raczej rodziny się odwiedzają... Jednak wydarzyło się wtedy coś wyjątkowego, co nie zdarza się na co dzień. Krzysztof jest pasjonatem szybownictwa i doświadczonym, bo z czterdziestoletnim stażem szybownikiem (nasze jubileuszowe gratulacje). W pewnej chwili otrzymał sms-a, czy też telefon od kolegi z wiadomością, że w okolicach lotniska aeroklubu Olsztyn - Dajtki jest punkt przelotowy odbywających się właśnie Szybowcowych  Mistrzostw Polski Kadetów i że w okolicach Gietrzwałdu możemy spodziewać się przelotów szybowców. Faktycznie, po chwili dojrzeliśmy kilka z nich szybujących wysoko w chmurach. Jest piękna słoneczna pogoda a na niebie różne formacje chmur. Nasz gość opowiada o cumulusach, cirrusach i innych tam ciekawostkach, a ja z zadartą głową i otwartą gębą słucham i patrzę. Po chwili usłyszeliśmy głośny świst powietrza i nad nami zdawać by się mogło, że bezpośrednio nad dachem  i rosłym lipami - przeleciał szybowiec. Ja prawie oniemiałem z wrażenia i jeszcze bardziej opadła mi szczęka. Grazia nadbiegła z ogrodu wołając - widzieliście?! Nim reszta domowników wybiegła z domu by popatrzeć co się wydarzyło, Krzysiek zdążył wsiąść w samochód i pognać w miejsce przymusowego lądowania. Pognał z pomocą, zostały po nim tylko tuman kurzu i niespokojne myśli i obawa o los młodego szybownika. Szedł a właściwie leciał niebezpiecznie nisko, a za naszym domem jest jeszcze nasyp kolejowy a dalej linia wysokiego napięcia. Z pewną obawą czekaliśmy na wieści... . Po pół godzinie wszystko już było jasne. Młody szybownik spisał się dzielnie i gładko wylądował na ściernisku.


Bartek, syn właścicieli pola wziął terenówką na hol szybowiec i podciągnął go bliżej polnej drogi. Szybowiec ma się rozumieć sam nie wystartuje, więc trzeba czekać na transport z rodzimego szybowiska. Serwis miał przyjechać z podgrudziądzkich Lisich Kątów. Przygarnęliśmy na czas oczekiwania pod swój dach kadeta, który zdawał się całą tą sytuacją nie za bardzo poruszony. W sumie miał rację, przy lotach długodystansowych przymusowe lądowanie jest normalnością. Sztuka polega na tym by tak wybrać miejsce i technikę lądowania, by nie zrobić krzywdy sobie i nie rozbić sprzętu. Szybowiec który u nas wylądował to "Pirat"- konstrukcja z lat 60-tych, a ten egzemplarz zbudowany był w 1974 roku. Miał 7 metrów długości i imponujące 15 metrów rozpiętości skrzydeł, waga 255 kg. Zbudowano ich ponad 800 sztuk i latały w 25 krajach świata. Gdy przyjechał transport my też - ma się rozumieć - ruszyliśmy z pomocą. Rozmontowanie i załadunek "Pirata" na specjalną, długą przyczepę poszło sprawnie i trwało około godziny. Ekipa była skromna: serwisant, kadet, Krzysiek, ja, Grazia "aparatka" i ten szósty - tajemniczy, zupełnie przypadkowy człowiek z liściem na głowie. Podobno wyszedł z krzaków - to całkiem możliwe, bo miał jeszcze we włosach resztki poszycia leśnego. Na pytanie czy chce przejechać się po szybowiec odpowiedział krótko i dobitnie: "no" ... no i pojechał... .
No to taka to była historia z tym piratem.
Andrzej i też trochę jak zwykle Grazia.

A poniżej podpatrzeć można sposób demontażu "Pirata":

"Pirat" jeszcze w całości, w tle jego "opakowanie".

zdejmowanie skrzydła

i tu też

jako pierwszy wjeżdża do przyczepy kadłub szybowca.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Bunkry - blokhauzy w Tomarynach - powroty

Widzę je niemal codziennie i często  mnie kuszą, pobudzając  moją wyobraźnię.  Jak wyglądały bunkry  i ich otoczenie w czasach ich świetności?  Ostatnio zauważyłem jeden z zasiekowych słupków który nadrzeczne drzewa jakby wchłonęły w siebie. Elementów zasieków jest jeszcze sporo, przed jak i za rzeką. Wiosną łatwiej je dostrzec - teraz porastają je bujna trawa i wysokie chwasty. Zasieki choć ciekawe są jednak "przyziemne" a mnie kusi coś innego.


Jak jest i co pozostało u góry - wewnątrz wież. Wchodzenie po zewnętrznej drabinie jakoś mnie nie pociąga, skoro widok z mostu jest podobny,  to nie widzę powodu do nadmiernego ryzyka i brawury. Z początkiem lata dwukrotnie,  zaopatrzeni w wysoką solidną drabinę spenetrowaliśmy bunkry od środka. Niestety stan budynków  nie napawa optymizmem. Im wyżej tym gorzej. Odpadająca zaprawa, rozpadające się zmurszałe od wilgoci cegły. Powodem jest woda przedostająca się do budynków nie tylko przez otwory po kopułach ale i szczeliny które tworzą korzenie roślin i młodych drzew które porastają koronę bunkrów. Najgorszym okresem dla bunkrów jest końcówka zimy. Wkoło roztopy a na przemrożonych ścianach gruba warstwa szronu.Pobielone szronem  mury srebrzą się w słońcu przedwiośnia. Kiedyś  każdy otwór strzelniczy był zamykany wąskim , metalowym, oszklonym okienkiem. Dziś już ich nie ma i może dzięki temu wiatr przewiewając przez wieże trochę je osusza. Pomieszczenia na poszczególnych piętrach niczym się nie różnią: drobny gruz, na ścianach nieliczne pozostałości metalowych elementów i ogólny nieład - nic szczególnego. Wchodzimy na ostatnie piętro i tu niespodzianka, widok jak w jaskini. Ze stalowych  belek stropowych  ( strop Kleina) zwisają okazałe sople stalaktytów a na posadzce stalagmity. To wytrącający się z sączącej się wody węglan wapnia tworzy  misterne fantastyczne formy. Podobnie jak po ilości słoi można określić wiek ściętego drzewa, tak tutaj umiejętnie i ostrożnie rozłamując stalagmit można policzyć wiek nacieków. My oceniliśmy na 40-45 lat powolnego"wodolejstwa".


 Rozwiązała się też mała zagadka rur wystających poziomo z muru poniżej stanowisk ckm-ów. To odpływy wody używanej do chłodzenia Maximów.  Ostatni etap to wyjście na dach w miejscach gdzie kiedyś były działka Grusona.  Betonowe "atrapy" kopuł szlak trafia ( ale ktoś odwalił fuchę). Jedna już się rozpadła druga jest mocno "nadgryziona".

  Widok na okolicę  fajny ale kiedyś było tu jeszcze przestronniej gdyż nie było drzew porastających brzegi Pasłęki. Gdy kiedyś w przyszłości  jeszcze coś ciekawego odkryję to doniosę tzn. dopiszę.
  Wędrowali ze mną : Agata (Mata Hari?), Artur i Jakub.  Pełnych danych wolę nie  ujawniać bo za takie szpiegowanie może być jak nic: sąd polowy i pluton egzekucyjny a w najlepszym wypadku ciężkie więzienie... . Andrzej       ( jest to kontynuacja posta z 22 kwietnia 2014 roku)