środa, 11 stycznia 2017

Mroźny krok w Nowy Rok

Mroźna zima dała o sobie znać, odnotowaliśmy -20 st. C. Kataklizmu ani tragedii nie ma. Jestem w ogóle przeciwnikiem takiego katastroficznego podejścia do sprawy. Żyjemy w takim a nie innym klimacie i trzeba się z tym faktem pogodzić. Więcej pokory dla otaczającej nas przyrody. Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno, tak? ... takie jest odwieczne prawo natury!  Myślę, że ten cytat wystarczająco oddaje sedno sprawy i nie ma co się dłużej pastwić się nad niedogodnościami zimy. Raczej powinno się zmienić nasze podejście do niej i dostosować się, to właśnie jest klucz do tego, by nie dać się zimie zmóc. Można się też zimą hartować. Od kilku lat na przełomie grudnia i stycznia bawią się u nas sylwestrowi goście. Zawsze są to ludzie, którzy już przedtem się znali i lodów nie muszą  przełamywać. Po grupie miłośników starych polskich komedii byli pasjonaci rebusów słownych i gier planszowych. Tym razem była grupa dalszych i bliższych znajomych, którzy czas spędzili przy wspólnych rozmowach i opowieściach. Było też ognisko i pieczenie kiełbasek. Tam też wystrzeliły szampany i tak oto w miłym towarzystwie powitaliśmy Nowy Rok. Jakoś tak się dla nas szczęśliwie składa, że mamy ciekawych gości i nie zdarzyło się byśmy kogoś z nich nie chcieli gościć ponownie w naszych ostojowych progach. Jakaś taka forma przyciągania czy co? Szczególnie jeden z sylwestrowych gości - ichtiolog z wykształcenia i pasji przypadł nam do gustu :). Niezły gawędziarz i dusza towarzystwa. Typ, jak to się określa "człowieka lasu". Przywiózł ze sobą do spróbowania wielką suszono-wędzoną gicz, samodzielnie zrobione kiełbasy, w tym przepyszną palcówkę a także smakowite nalewki. Coś mi się zdaje, że jest w spirytualiach mocno technologiczne zaawansowany i sam książki pisze i nie są to nowelki. Zaimponował nam też wiedzą o przyrodzie, w tym o ziołach. W noworoczny poranek jeszcze przed śniadaniem wyskoczył na krótki spacer na skraj lasu, tam gdzie Pasłęka małym bystrzem wypływa z leśnego jaru. Ma się rozumieć z pustymi rękoma nie wrócił. Przyniósł garść grzybów o mało zachęcającym wyglądzie, jednak jak się okazuje jadalnych. Z kimś takim można by wybrać się na wędrówkę w nieznane. To jeszcze nie wszystko. Jakiś czas po śniadaniu, gdy wszyscy goście poszli na spacer do bunkrów, ten człowiek posiadający równocześnie objawy ADHD i RLS (sam też to mam) :), wraz ze swoim kolegą, po krótkiej rozgrzewce zażyli kąpieli w Pasłęce. Trochę narzekali, że woda mało zimna, ale mówi się trudno.


Minęło kilka dni i naszą Pasłękę zaczął skuwać lód a od niedzieli cała jest nim pokryta. O!, teraz to temperatura dla naszych morsów byłaby bardziej odpowiednia...    




Piękna niedzielna pogoda wygoniła nas na małą wędrówkę po okolicznych górkach by z wysokości przyjrzeć się okolicy.

Nasze gospodarstwo widziane z górki sąsiada.
Naszą uwagę przykuło coś dziwnego. W pobliżu ambony, na polu, na śniegu, jakaś dziwna podłużna plama. Obok jakieś inne dwa szare punkty. Jak na złość tym razem nie zabrałem lornetki. Co to może być? Początkowo myśleliśmy, że to grupa żerujących ptaków, zapewne kruków a obok dwa bieliki? Ale nie, to coś innego. Po chwili jeden szary punkt się poruszył - o cholera, to człowiek! To czarne przed nim to bezwładnie leżąca czasza paralotni a to szare za nim to silnik z osprzętem. Jak nic, przymusowe lądowanie. A jeśli...to coś gorszego? Np. upadek z wysokości? Ruszyliśmy w jego kierunku. Dzieliło nas jakieś 800 metrów. Niestety ten gorszy scenariusz potwierdził się. Lotniarz, zresztą nasz znajomy, popełnił na niskim pułapie błąd w pilotażu, przymykając manetkę gazu i niestety miał twarde lądowanie. Niestety poważnie potłukł się, czekamy na wyniki badań. Wychłodzony i obolały, starał się zachować spokój, widać było, że upadek zrobił na nim wrażenie i powinien cieszyć się, że żyje. Stwierdził, że chyba ściągnął nas do siebie myślami i jak odwieziemy go do domu, to będzie ok. Dobrze, że mogliśmy mu pomóc. Zapakowaliśmy więc "rozbitka" i zniszczony sprzęt do samochodu i odwiozłem go do domu. W takich sytuacjach napęd na 4 koła się przydaje, bo po drodze trzeba było pokonać zaspy i wyboistą, oblodzoną drogę przez las. Wczoraj do niego zadzwoniłem by dopytać się o zdrowie. Czuje się już trochę lepiej, ale cały czas leży, bo ból nie ustępuje. Zapewne minie jakiś czas, aż powróci do dawnej formy i sprawności. 
Zdjęć z tego wydarzenie nie mamy bo jesteśmy zdania, że trzeba pomagać w takich sytuacjach a nie fotografować.
    
No cóż...mieszkamy na za...iu, w takim miejscu, gdzie... nuda... . Nic się nie dzieje, proszę państwa. Nic.


Pozdrawiamy was noworocznie z za...ia: Grazia i Andrzej

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

I raz i dwa i trzy..."Raz Dwa Trzy"!

     Uff... powoli sezon letni dobiega końca. Ciut zmęczeni ale bardzo szczęśliwi. Szczęśliwi bo odwiedzili naszą Ostoję cudni ludzie. O wielkich, otwartych serduchach, zarażający swymi pasjami, czasami po prostu uroczy, interesujący. Zostały miłe wspomnienia i kontakty. Lato było dosyć łaskawe pogodowo, toteż dużo fajnych imprez działo się wokół, choćby wspomnieć m.in: wystawy malarskie, wieczór poezji śpiewanej "Raz do roku w Gietrzwałdzie", spotkania z bardami, II piknik militarny w Tomarynach no i występ zespołu "Raz dwa Trzy". Gmina skromna, ale ambitna, dla której wydarzenia kulturalne i to takie przez duże K są celem bardzo istotnym. To wszystko dzięki ludziom którym chce się robić coś dla dobra innych innych. "Łubu dubu, łubu dubu..."
Byliśmy na koncercie, ale też gościliśmy zespół w ostojowych progach.
Panowie w gietrzwałdzkim amfiteatrze dali porywający i niezapomniany koncert. Impreza nie była biletowana więc trudno określić liczbę widzów, ale jak na moje oko było ich chyba kilka tysięcy. Ławeczki zajęte, ci bardziej zapobiegliwi przynieśli swoje rozkładane siedziska, na stoku rozłożone kocyki, okoliczne murki i schody także obsadzone a dookoła imponujący wianuszek stojących. Takiego oblężenia nasz amfiteatr jeszcze nie widział! Stare i nowe przeboje, często w nowym brzmieniu. Indywidualne popisy muzyczne, mądre słowa piosenek no i oczywiście konferansjerskie popisy frontmana Adama Nowaka. Pozytywna energia ze sceny udzieliła się fanom. Prawdziwa uczta dla uszu oczu i serc. Jednym słowem sukces. Moja korektorka Grazia weszła właśnie w mój tekst i stwierdziła, tu cytat "moim zdaniem za dużo peanów". No cóż, każdy może mieć swoje zdanie.
No właśnie MOŻE-dlatego tekst zmieniłam - a jakże! (w tej postaci jest do łyknięcia:)) G.
Kapela zjechała do nas na nocleg była więc okazja do bliższego jej  poznania. Dystansu między nami nie trzeba było przełamywać bo go po prostu nie było i od razu byliśmy znajomymi. Żadnego zadzierania nosa.
Rozbawił nas Łukasz, który wpadł do domu z pytaniem "jest ciasto"? No ciasto było, ale szybko zniknęło. Był chleb w/g przepisu Anetki*, tarty i zapiekana cukinia. Miło, domowo, wesoło. Jak oni wytrzymali razem 25 lat? To raczej ewenement na tym rynku (?)
Po śniadanku oczywiście autografy i wspólne zdjęcia, na które dostaliśmy pozwolenia od managera:).
Było miło, mamy nadzieję, że ze wzajemnością!




P.S
Przeżyliśmy w tym sezonie prawdziwy najazd gości. To nas bardzo cieszy ale po takim maratonie padamy na nos. Z tego to właśnie powodu trochę odpuściliśmy sobie naszą aktywność na blogu, na którym odnotowaliśmy niemal 10 000 wejść. Dla nas to wielka satysfakcja, że ktoś nas czyta. Serdecznie pozdrawiamy naszych czytelników tych nam znanych i nie znanych, tych przypadkowych i tych którzy nasz dom odwiedzili...
Grażyna i Andrzej

piątek, 8 kwietnia 2016

Nareszcie są i u nas.

 W niedzielne popołudnie zadzwonił Tomasz z Tomaryn z dobrą wiadomością - przyleciały bociany! Zwiastunów wiosny dotąd nie brakowało. Jednak jeśli przylatują bociany można w pełni powiedzieć, że wiosna nastała już nieodwołalnie. Zawsze czekamy na ich przylot z pewną niecierpliwością i nadzieją. Nie mam tu na myśli oczywiście pomysłu na skorzystanie z programu 500+.
Co to, to nie. Anty programowo nie sadzimy też w ogrodzie kapusty. Czyli zabezpieczamy się w sposób prosty i naturalny. Powrócę jednak do bocianów, bo post jest o nich a nie o nas. Mamy w pobliskich Tomarynach dwa gniazda bocianie, które można by powiedzieć przeszły kapitalne remonty. W związku z remontem sieci energetycznej wymieniono wszystkie słupy, w tym także te na których od dziesięcioleci boćki miały swoje  gniazda. Wszystko to zrobiono w ustawowo określonym terminie czyli do połowy lutego. Na nowych słupach ekipa remontowa zainstalowała  solidne metalowe platformy. Nie sposób było umieścić na nich starych gniazd ze względu na ich rozmiary i wagę. Zamiast tego położono sporo gałęzi by na nich ptaki mogły odbudować i zaaranżować swoje lokum. Kto kiedykolwiek przejmował mieszkanie w stanie deweloperskim wie o czym mowa. Nasze bociany czeka ogrom pracy. Całe szczęście korzystają z transportu lotniczego, który jak wiadomo jest szybki i sprawny. Co jest budulcem? To przede wszystkim chrust, trzcina, słoma, zeschnięte trawy, resztki roślin nadrzecznych i namoczona glina, która zespala plątaninę pozostałych materiałów. Czasu mało a pracy sporo. Mamy nadzieję, że w tym roku w obu gniazdach bociany doczekają się potomstwa, czego im i wszystkim starającym się życzymy...


Resztki starego bocianiego gniazda
Nowa platforma

Nowy lokator

czwartek, 18 lutego 2016

Tomaryńskie bunkry - 2015 resume

Rok 2015 był dla naszych bunkrów najlepszy od wielu, wielu lat. Powodem tego był splot korzystnych okoliczności. Wybrano nowego wójta z otwartą głową, do gminy przybył Wojtek z pomysłami na reaktywację obiektów, zebrała się też grupa ludzi dobrej woli a w Tomarynach wybrano nowego dynamicznego sołtysa (może powinno się napisać sołtysicę) Benię. Po wstępnych ustaleniach i zarysowaniu planu działania przystąpiono do konkretnej pracy. Na początku maja  grupa ochotników zabrała się do prac porządkowych. Efektem było posprzątanie  wnętrza bunkrów i ich bezpośredniego otoczenia. Więcej na ten temat pisaliśmy w majowym poście, więc nie będę się powtarzał. 15 sierpnia odbyła się pierwsza masowa plenerowa impreza "Piknik militarny" pod hasłem " Ratujmy wieże w Tomarynach".



Czasu na przygotowanie było niewiele i trochę to wszystko wyglądało na wielką improwizację i pospolite ruszenie ale udało się osiągnąć spory sukces. Bo, jak nie określić mianem sukcesu imprezy na którą przyszło ok. 500 osób.Jak do tego doszło? Państwo Krystyna i Jerzy udostępnili swój grunty na teren imprezy jak i plac parkingowy. Okoliczni sponsorzy udzielili wsparcia finansowego i rzeczowego. Ostródzki "Strzelec" rozstawił namioty, sprzęt i strzelnicę a strażacy z OSP Gietrzwałd zadbali o oświetlenie i dostawę prądu. Militarnie zakręceni wolontariusze zaprezentowali swoje stroje i kolekcje. Rewelacyjnie spisały się panie z Tomaryn które upiekły ciasta, przygotowały napoje, przekąski, kiełbaski do ogniska i bardzo smaczną grochówkę. Wszystkim uczestnikom pikniku bardzo smakował poczęstunek, więc i do puszek wpadła całkiem spora sumka. Były pokazy broni, strzelanie do tarcz z wiatrówek i oczywiście zwiedzane bunkrów połączone z wyświetlaniem przeźroczy i prelekcje prowadzone przez Wojtka. Chętnych było tak wielu, że Wojtek pod koniec dnia niemal stracił głos. Efektem pikniku było zebranie niemałej kwoty ok. 2400 złotych.Jednak najważniejszym celem pikniku była popularyzacja naszych fortyfikacji i przyciągnięcie do nich osób dobrej woli, mogących w jakikolwiek sposób pomóc w rewitalizacji bunkrów, by przetrwały jak  to się górnolotnie określa dla potomnych. Pomysłów jest sporo, a niektóre z nich są bardzo śmiałe i ambitne. Jeśli nawet tylko część z nich uda się zrealizować to będzie to sukces.




19 września odbyła  się druga zeszłoroczna impreza plenerowa "Noc w bunkrze" o bardziej kameralnym charakterze na którą przyszło około 100-u uczestników. Było zwiedzanie, ognisko, kiełbaski i śpiewy przy gitarze. Imprezy imprezami jednak przyszedł czas by sformalizować grupę skupiającą osoby zaangażowane w ratowanie naszych tomaryńskich bunkrów. 18 października w świetlicy wiejskiej w Tomarynach 27 osób powołało do życia Stowarzyszenie "Łączą nas wieże". Przyjęto statut oraz wybrano władze stowarzyszenia. Dużą pomoc merytoryczną uzyskaliśmy od pracowników i władz gminy Gietrzwałd. Szczególne podziękowania należą się Agnieszce, która od samego początku bardzo nas wspiera w działaniach. Po pomyślnym zarejestrowaniu nasze stowarzyszenie stanie się pełnoprawnym uczestnikiem i partnerem w rozmowach z wszystkimi podmiotami związanymi z istnieniem i funkcjonowaniem bunkrów. Formalności to jedno, a konkretne działania to drugie. Po długich i trudnych rozmowach udało się w końcu uzyskać od konserwatora zabytków zgodę na częściowe zabezpieczenie dachów bunkrów. Jakoś dziwnym jest, że nam bardziej na tym zależy niż instytucji do tego powołanej. Mniejsza z tym, lepiej jest działać niż tę sprawę rozpatrywać. Niemałym wysiłkiem i wkładem materiałowo-finansowym pod koniec listopada udało się prowizorycznie zabezpieczyć otwory w dachach bunkrów. I tym pozytywnym działaniem można by zakończyć rok z bunkrami, odtrąbić sukces i cieszyć się z tego co udało się zdziałać. Jednak wydarzyło się jedno przykre dla nas zdarzenie które położyło pewien cień. Jakiś bezmyślny wandal zniszczył część zabezpieczeń ze wschodniej wieży. Zerwał papę, wyrwał deski i zrzucił z dachu wprost do Pasłęki. Zabezpieczenie można oczywiście naprawić, bardziej jednak można martwić o stan psychiczny sprawcy. Po co, to zrobił? Czy tylko ze zwykłej głupoty, czy też dla wątpliwej sławy? Ja tego nie wiem. Wiem natomiast, że  12 i 13 sierpnia odbędzie się II Piknik Militarny w Tomarynach. Zapraszam także do wejścia  na facebookowy fanpage "Fortyfikacje w Tomarynach". Można znaleźć tam więcej zdjęć i aktualnych informacji, bo dzieje się i dziać się będzie coraz więcej.                                                                   

Andrzej

Sołtysica Benia i jej magiczne okulary. Nic jej nie umknie...







poniedziałek, 18 stycznia 2016

Gdy za placami masz rogaczy...


Dziwne uczucie, gdy jelenie wypadają zza pleców:) Zrobiły mi dziś niespodziankę...
Widziane z bliska robią wrażenie.





niedziela, 17 stycznia 2016

Bezkrwawe łowy.

Zimą trudniej o pożywienie, więc jeśli pojawi się "stołówka", łatwiej wówczas o takie oto widoki...

Bieliki w zimowej szacie




Dzięcioł duży towarzyszył mi przy pracy na kompie po drugiej stronie okna.
Charakterystyczne czerwone upierzenie w dolnej część brzucha i podogoniu. Skrzydła nakrapiane., reszta w finezyjne, czarne pasy,
Bardzo zdolny ekwilibrysta-potrafi podczepić się pazurkami i wisieć w przedziwnych, wydawać by się mogło-mało wygodnych pozycjach.





wtorek, 12 stycznia 2016

Muniek Nówka i cała reszta






Muniek o pięknych, miodowych oczach. Oaza spokoju, pieszczoch i gaduła.
Pojawił się u nas mniej więcej na początku grudnia, być może na Świętego Mikołaja. Oczywiście ma się rozumieć, że nie miał rezerwacji, jak inni nasi goście i nie stanął z bagażami przed progiem i nie zapukał do drzwi. On przyjął inną taktykę. To taktyka małych kroków. Zaczął pokazywać się to tu, to tam. Najpierw z daleka obserwował nasz dom, potem zaczął odwiedzać zabudowania i nasz przydomowy ogród. Każdego dnia skracał dystans do nas. Zdobywał teren krok po kroku. Stoczył nawet nocną potyczkę z rudo-białym kocurem który czasem nas nawiedza. Strzępy sierści które upstrzyły nasz trawnik świadczą o tym, że nie była to kurtuazyjna wizyta i strony rozeszły się, nie osiągając pokojowego porozumienia. Koteczek gdy nas widział - uciekał, nerwowo oglądając się do tyłu. Swoją nieśmiałość przełamał całkowicie tuż przed świętami. Ni stąd ni zowąd pojawił się na parapecie kuchennego okna i z wielkim zaciekawieniem zaglądał do kuchni. Zaraz, zaraz co jest grane!? Przecież to nie nasza szara Kota, która śpi na kanapie, odsypiając nocne polowanie. Co go tak ośmieliło? Ciepłe światła domu czy też zapachy zbliżających się Świąt? Tego nie wiemy. Wielkimi ślepiami chłonął to, co dostrzegał w środku. Ocierał się o framugę okna i przymilnie pomiaukiwał. Tu zajrzał, tam zajrzał wściubiając wszędzie swoją sympatyczną mordkę. Poczułem przez skórę że już u nas zastanie, choć starałem się te myśli odgonić. Nawet ustaliliśmy z Grazią, że absolutnie nie będziemy go karmili, bo jak się przyzwyczai to się go nie pozbędziemy i staniemy się posiadaczami trzech kotów. A takich planów nie mamy...no chyba że Eska czegoś nie zje... a szkoda wyrzucać... W swoim "twardym" postanowieniu wytrwaliśmy może dwa dni. Czy był to może jeden dzień? No dobrze, to już przyznamy się że niezłomna postawa trwała kilka godzin. Żeby nie było "winnego" postanowiliśmy wspólnie go nakarmić. Gaduła z niego straszny i niezły "czaruś" gdy ociera się o nasze nogi i pręży grzbiet do głaskania. Jak go nie polubić? Skąd przyszedł trudno powiedzieć. Zapewne ktoś go podrzucił bo nie pasował do świątecznych planów. Co na to tytułowa reszta? Reszta naszej menażerii to suczka Eska i dwie 14 letnie kotki-rezydentki: Kota i Zorka. Kota przyjechała z nami z miasta i tu przeżywa drugą młodość-jest kotem wewnętrznym. Zorka, która została w domu po poprzednich gospodarzach, jest kotem zewnętrznym. Obie nie za bardzo za sobą przepadają, ale jakoś się tolerują. Nad całością nadzór sprawuje Eska, która czasem te paniusie dyscyplinuje. Jak narozrabiają to pogoni koty i ustawi w szeregu. Ten nowy też musi się jakoś podporządkować bo taka jest u nas w stadzie hierarchia. Kiciuś początkowo wzięty za kotkę, otrzymał imię Nówka. Po dokładniejszym przyjrzeniu się i konfrontacjach internetowch, okazało się, że to kocurek, więc nadaliśmy mu nowe imię Muniek. Ot, taka to historia już naszego Muńka Nówki. 

Rezydentka Kota-ależ ona ma charakterek...

Esia Floresia, sunia ze schroniska. Jeszcze w świątecznym klimacie.

Rezydentka Zorka-daje się pogłaskać. Ugodowy kot parapetowy.