piątek, 26 grudnia 2014

Ale u nas jak napadało!


Święta, święta i po...no jeszcze nie całkiem:)
Przed nami jeszcze jeden dzień świątecznych wrażeń. Czas odwiedzin, jeszcze rodzinnych lub sąsiedzkich. Już bardziej spokojnie i refleksyjnie. Czas na delektowanie się pracowicie przygotowanym, pysznym jedzonkiem no i oczywiście prezentami. Nie zapomnijmy o ruchu na świeżym powietrzu i spaleniu zbędnych kalorii. Warmia zaprosiła nas na fajny spacer ze śniegiem, słońcem i -10 stopniami mrozu.
Hu hu ha!
Miłego dnia wszystkim!

wtorek, 25 listopada 2014

Listopadowy, niedzielny spacer.

Nie mogę się oprzeć, więc umieszczam kilka zdjęć z niedzielnego spaceru po warmińskim lesie.
A więc okolice Gietrzwałdu, Grazym. Piękny, listopadowy dzień. Nuta optymizmu dla wszystkich:)







O co chodzi żurawiom?

O co chodzi żurawiom?
No właśnie, o co?
Jak co dzień, zerkam w nasz telewizor, czyli okno kuchenne.
Zawsze coś ciekawego wyświetli.
Dziś np taki widok: żuraw.
25 listopad...
W tym roku żurawie żegnałam bodajże pod koniec sierpnia, we wrześniu, no w październiku to już na pewno ich nie powinno być...a tu masz.
Samotny? jest ich więcej? Zwiastuje łagodną zimę?
W sumie...są pączki na krzewach bzu, kwitną fiołki, więc żurawie w listopadzie to normalka!

I proszę wybaczyć nie najlepszą jakość zdjęć, liczyła się szybka reakcja,
 no i ta odległość...





niedziela, 31 sierpnia 2014

Brunetki, blondynki-czyli urodzaj grzybów.

Pogoda i szczęście i grzyby. Wszystko dopisało.
Jutro na śniadanie będą grzyby, na obiad grzyby a na kolację też grzyby.
:)
Prawdziwki, kozaki, miodówki i ciut maślaków

Rzut oka na prawdziwki


Najpiękniejsze z najprawdziwszych.

środa, 27 sierpnia 2014

Lecą żurawie.


Już na dniach opuszczą nas i udadzą się tam, gdzie im cieplej, czyli  na Półwysep Iberyjski, do Azji, Afryki Północnej czy Sudanu. Teraz zwołują się w stada na żerowiskach, ćwicząc wspólne loty.
Jesień miły stety/niestety wisi w powietrzu...
Do zobaczenia w marcu:(





niedziela, 17 sierpnia 2014

Warmińskie warsztaty kulinarne: Uroki lata w spiżarni-przetwory z czarnego bzu.

5-7 września 2014 - Przetwory z czarnego bzu - zaproszenie do Ostoi na warsztaty.

Koniec sierpnia/początek września to pora zbioru owoców czarnego bzu. Wtedy to właśnie owoce są w pełni dojrzałe, prawie czarne i doskonałe na przetwory. Nikogo przekonywać do nich chyba nie trzeba. Czarny bez jest nieoceniony w przypadku przeziębień, gorączki, posiada właściwości antywirusowe i antybakteryjne. To naturalny antybiotyk, którego właściwości potwierdzają badania prowadzone przez etnofarmakologów. 

Ważne, by czarny bez zbierać w wolnych od zanieczyszczeń miejscach. My taką możliwość chcemy dać uczestnikom naszych warsztatów. Warsztaty mają przybliżyć wiedzę na temat cennych właściwości bzu, a także poznać w praktyce możliwości jego wykorzystania.

Oto, co planujemy:
-5 września (piątek): przyjazd w godzinach popołudniowych/wieczornych. Wspólna kolacja i pogaduchy przy winku domowej produkcji.

-6 września (sobota): godz 9 - śniadanie połączone z degustacją przetworów z czarnego bzu
10.30-14 warsztaty: pozyskanie owoców - siedlisko gospodarzy, wykład na temat przepisów, właściwości i zasad przygotowania owoców.
14-15 przerwa na małe co nieco,
15-17 sok z czarnego bzu/produkcja,
18.30 obiadokolacja przy ognisku lub kominku,
20-Wspólne tworzenie etykietek i ozdobne opakowanie słoiczków w klimacie "eco".

-7 września (niedziela): godz 9 - śniadanie,
10.30- produkcja dżemu z bzu, ozdabianie słoików

Wyjazd w godzinach popołudniowych.

Zapewniamy:

Każdy uczestnik warsztatów wyjeżdża ze swoimi przetworami, ozdobną ściągawką z przepisami. Wszystkie artykuły i produkty potrzebne do przetworów, ozdób, etc., zapewnia organizator, czyli my:)
Relaks i odpoczynek w pięknych, warmińskich okolicznościach przyrody i przyjazną atmosferę.

Koszt warsztatów: 2 noclegi+wyżywienie+materiały i produkty=390zł
Liczba miejsc jest ograniczona, prosimy o zgłoszenia do dnia 1 września 2014 na adres:

biuro@ostojaidea.eu
tel: 508 334 572 

www.ostojaidea.eu
do zobaczenia!



czwartek, 14 sierpnia 2014

Pirat na ściernisku

Rok temu, mniej więcej o tej porze odwiedził naszą Ostoję kuzyn Krzysztof z rodziną. Nie ma zapewne w tym nic nadzwyczajnego, raczej rodziny się odwiedzają... Jednak wydarzyło się wtedy coś wyjątkowego, co nie zdarza się na co dzień. Krzysztof jest pasjonatem szybownictwa i doświadczonym, bo z czterdziestoletnim stażem szybownikiem (nasze jubileuszowe gratulacje). W pewnej chwili otrzymał sms-a, czy też telefon od kolegi z wiadomością, że w okolicach lotniska aeroklubu Olsztyn - Dajtki jest punkt przelotowy odbywających się właśnie Szybowcowych  Mistrzostw Polski Kadetów i że w okolicach Gietrzwałdu możemy spodziewać się przelotów szybowców. Faktycznie, po chwili dojrzeliśmy kilka z nich szybujących wysoko w chmurach. Jest piękna słoneczna pogoda a na niebie różne formacje chmur. Nasz gość opowiada o cumulusach, cirrusach i innych tam ciekawostkach, a ja z zadartą głową i otwartą gębą słucham i patrzę. Po chwili usłyszeliśmy głośny świst powietrza i nad nami zdawać by się mogło, że bezpośrednio nad dachem  i rosłym lipami - przeleciał szybowiec. Ja prawie oniemiałem z wrażenia i jeszcze bardziej opadła mi szczęka. Grazia nadbiegła z ogrodu wołając - widzieliście?! Nim reszta domowników wybiegła z domu by popatrzeć co się wydarzyło, Krzysiek zdążył wsiąść w samochód i pognać w miejsce przymusowego lądowania. Pognał z pomocą, zostały po nim tylko tuman kurzu i niespokojne myśli i obawa o los młodego szybownika. Szedł a właściwie leciał niebezpiecznie nisko, a za naszym domem jest jeszcze nasyp kolejowy a dalej linia wysokiego napięcia. Z pewną obawą czekaliśmy na wieści... . Po pół godzinie wszystko już było jasne. Młody szybownik spisał się dzielnie i gładko wylądował na ściernisku.


Bartek, syn właścicieli pola wziął terenówką na hol szybowiec i podciągnął go bliżej polnej drogi. Szybowiec ma się rozumieć sam nie wystartuje, więc trzeba czekać na transport z rodzimego szybowiska. Serwis miał przyjechać z podgrudziądzkich Lisich Kątów. Przygarnęliśmy na czas oczekiwania pod swój dach kadeta, który zdawał się całą tą sytuacją nie za bardzo poruszony. W sumie miał rację, przy lotach długodystansowych przymusowe lądowanie jest normalnością. Sztuka polega na tym by tak wybrać miejsce i technikę lądowania, by nie zrobić krzywdy sobie i nie rozbić sprzętu. Szybowiec który u nas wylądował to "Pirat"- konstrukcja z lat 60-tych, a ten egzemplarz zbudowany był w 1974 roku. Miał 7 metrów długości i imponujące 15 metrów rozpiętości skrzydeł, waga 255 kg. Zbudowano ich ponad 800 sztuk i latały w 25 krajach świata. Gdy przyjechał transport my też - ma się rozumieć - ruszyliśmy z pomocą. Rozmontowanie i załadunek "Pirata" na specjalną, długą przyczepę poszło sprawnie i trwało około godziny. Ekipa była skromna: serwisant, kadet, Krzysiek, ja, Grazia "aparatka" i ten szósty - tajemniczy, zupełnie przypadkowy człowiek z liściem na głowie. Podobno wyszedł z krzaków - to całkiem możliwe, bo miał jeszcze we włosach resztki poszycia leśnego. Na pytanie czy chce przejechać się po szybowiec odpowiedział krótko i dobitnie: "no" ... no i pojechał... .
No to taka to była historia z tym piratem.
Andrzej i też trochę jak zwykle Grazia.

A poniżej podpatrzeć można sposób demontażu "Pirata":

"Pirat" jeszcze w całości, w tle jego "opakowanie".

zdejmowanie skrzydła

i tu też

jako pierwszy wjeżdża do przyczepy kadłub szybowca.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Bunkry - blokhauzy w Tomarynach - powroty

Widzę je niemal codziennie i często  mnie kuszą, pobudzając  moją wyobraźnię.  Jak wyglądały bunkry  i ich otoczenie w czasach ich świetności?  Ostatnio zauważyłem jeden z zasiekowych słupków który nadrzeczne drzewa jakby wchłonęły w siebie. Elementów zasieków jest jeszcze sporo, przed jak i za rzeką. Wiosną łatwiej je dostrzec - teraz porastają je bujna trawa i wysokie chwasty. Zasieki choć ciekawe są jednak "przyziemne" a mnie kusi coś innego.


Jak jest i co pozostało u góry - wewnątrz wież. Wchodzenie po zewnętrznej drabinie jakoś mnie nie pociąga, skoro widok z mostu jest podobny,  to nie widzę powodu do nadmiernego ryzyka i brawury. Z początkiem lata dwukrotnie,  zaopatrzeni w wysoką solidną drabinę spenetrowaliśmy bunkry od środka. Niestety stan budynków  nie napawa optymizmem. Im wyżej tym gorzej. Odpadająca zaprawa, rozpadające się zmurszałe od wilgoci cegły. Powodem jest woda przedostająca się do budynków nie tylko przez otwory po kopułach ale i szczeliny które tworzą korzenie roślin i młodych drzew które porastają koronę bunkrów. Najgorszym okresem dla bunkrów jest końcówka zimy. Wkoło roztopy a na przemrożonych ścianach gruba warstwa szronu.Pobielone szronem  mury srebrzą się w słońcu przedwiośnia. Kiedyś  każdy otwór strzelniczy był zamykany wąskim , metalowym, oszklonym okienkiem. Dziś już ich nie ma i może dzięki temu wiatr przewiewając przez wieże trochę je osusza. Pomieszczenia na poszczególnych piętrach niczym się nie różnią: drobny gruz, na ścianach nieliczne pozostałości metalowych elementów i ogólny nieład - nic szczególnego. Wchodzimy na ostatnie piętro i tu niespodzianka, widok jak w jaskini. Ze stalowych  belek stropowych  ( strop Kleina) zwisają okazałe sople stalaktytów a na posadzce stalagmity. To wytrącający się z sączącej się wody węglan wapnia tworzy  misterne fantastyczne formy. Podobnie jak po ilości słoi można określić wiek ściętego drzewa, tak tutaj umiejętnie i ostrożnie rozłamując stalagmit można policzyć wiek nacieków. My oceniliśmy na 40-45 lat powolnego"wodolejstwa".


 Rozwiązała się też mała zagadka rur wystających poziomo z muru poniżej stanowisk ckm-ów. To odpływy wody używanej do chłodzenia Maximów.  Ostatni etap to wyjście na dach w miejscach gdzie kiedyś były działka Grusona.  Betonowe "atrapy" kopuł szlak trafia ( ale ktoś odwalił fuchę). Jedna już się rozpadła druga jest mocno "nadgryziona".

  Widok na okolicę  fajny ale kiedyś było tu jeszcze przestronniej gdyż nie było drzew porastających brzegi Pasłęki. Gdy kiedyś w przyszłości  jeszcze coś ciekawego odkryję to doniosę tzn. dopiszę.
  Wędrowali ze mną : Agata (Mata Hari?), Artur i Jakub.  Pełnych danych wolę nie  ujawniać bo za takie szpiegowanie może być jak nic: sąd polowy i pluton egzekucyjny a w najlepszym wypadku ciężkie więzienie... . Andrzej       ( jest to kontynuacja posta z 22 kwietnia 2014 roku)

sobota, 26 lipca 2014

Ciołek, elegantka, narcyz i klejnoty

Tytuł wskazuje na wątek z lekka kryminalny a rzecz będzie o owadach. One są wszędzie i zewsząd nas otaczają. Walka z nimi jest bez sensu, one i tak są w przytłaczającej przewadze liczebnej. Chcę zaproponować, by  niektóre z nich poznać i choć zdaję sobie sprawę jakie to może być trudne - trochę polubić.  Ciołek matowy wbrew pozorom wcale nie jest mało rozgarniętym ciołkiem, skoro potrafił zablokować na rok, wart sześć milionów remont drogi pod Zgorzelcem. Żyje tam sobie pod korą w nadpróchniałych dębach a ponieważ znajduje się na Czerwonej Liście Zwierząt Ginących i Zagrożonych to zrodził się problem. Szczegółów nie znam, jednak osiągnięto z nim jakiś kompromis. I ciołek jest syty i droga jest cała naprawiona. Tego ciołka na zdjęciu całkiem przypadkowo namierzyłem będąc na kawie u sąsiadów w Tomarynkach.  Sąsiedzi są rolnikami a nie drogowcami, więc ciołek wiedzie tu sielskie i spokojne życie.


Elegantka alias strojnica baldaszkówka vel włoska, to wyjątkowa strojnisia. Śmiało może stać się inspiracją dla  projektantów i dyktatorów mody. Jej czerwony kubraczek  i mało przyjemny zapach mają skutecznie odstraszać potencjalnych konsumentów. Piękna i nieprzystępna. Żeruje na kwiatostanach dzikiej marchwi i innych roślinach baldaszkowatych.




Narcyz - tu mam problem i to nie  z własnym narcyzmem, bo do niego i tak nikt z nas sam się nie przyznaję, ale z oleicą fioletową. Czy jest  narcyzem czy narcyzą? A tak właściwie to wszystko jedno. Najważniejsze, by każdy z nas patrząc w lustro mógł powiedzieć że jest fajny i ... .



 Klejnoty w ostatnim czasie znalazłem dwa. Pierwszy to kruszczyca złotawka -prawdziwy klejnot wśród polskich chrząszczy.  Żeruje na kwiatach  jarzębiny i głogu. Uwielbia z warkotem wlatywać w kiście kwitnącego czarnego bzu, tarzając się w pyłku kwiatowym wpada w ekstazę.




 Drugim klejnotem jest nieznana mi bliżej z nazwy lucilla, muchówka z rodziny plujkowatych. Jeśli dodam że lubi bywać na padlinie i ją konsumować, to pełnego znaczenia nabiera powiedzeni, że  "nie wszystko złoto co się świeci". Rodziny się nie wybiera , menu raczej tak, są jednak  gusta i guściki - no trudno. Jak plujralizm to plujralizm.


Andrzej

poniedziałek, 14 lipca 2014

Uroki lata w spiżarni.

Może nie mieszkamy na końcu świata, ale do najbliższego sklepu z podstawowymi artykułami spożywczymi jest od nas 3 km. Do najbliższego marketu/dyskontu 20 parę kilometrów. Sporo. Ten fakt+idea i silne pragnienie, by mieć swoje owoce, warzywa, przetwory dają wynik: marchewka, buraczki, cukinia, dynia, kabaczek, pomidory, fasolka, groszek, szpinak, sałaty, szczypior, pietruszka, jabłka, porzeczki, maliny, winogrona, truskawki są nasze!  I zdrowe. Wiemy przynajmniej co jemy....
Jeśli przetwory, to koniecznie musi być wzmianka o czarnym bzie. Obiecałam napisać o nim  jakiś czas temu...O jego rewelacyjnych właściwościach nie będę się rozpisywać. Kto ich nie zna, wyczyta z łatwością w internecie. Dziś - pewnie już ostatni raz tego lata były na naszych talerzach kwiaty bzu w cieście naleśnikowym, z cynamonem i wanilią, posypane cukrem pudrem i udekorowane kleksem konfitury z owoców czarnego bzu. Wygląda to tak:


Z kwiatów czarnego bzu robię też syropy: Baldachy (bez liści) układam w szklanym słoju warstwami, przesypuję cukrem i zostawiam na kilka dni do przemacerowania w nasłonecznionym miejscu. Mieszam zawartość drewnianą łyżką codziennie klika razy. Po ok. 6 dniach (trzeba uważać, by nie dopuścić do fermentacji syropu), syrop zlać przez gazę do słoików, pasteryzować 20 minut. Syrop ma super miodowy smak. Syropu można używać np. do deserów, sosów, herbaty. Rozcieńczony wodą gasi pragnienie, no i jest bardzo zdrowy:) Wkrótce z owoców czarnego bzu będzie można zrobić soki i konfitury...


środa, 9 lipca 2014

Bociany rulez czyli lipcowa choinka.

Sąsiadujące z naszym siedliskiem bociany, trenują loty nad domem i okolicznymi łąkami. W chwili odpoczynku siadają na obumarłe drzewo tuż przy Pasłęce i taki oto obrazek można od czasu do czau zaobserwować:


środa, 11 czerwca 2014

Sianokosy - zapachy i dźwięki ...

Andrzej.
Nadszedł czas sianokosów a z nimi  przyjemne, bliskie przyrody zapachy.  Większość z nas pamięta je jeszcze z czasów dzieciństwa i wakacji. One są dalej takie same. To akurat się nie zmieniło, tylko niemal nikt już nie używa kos i nie słychać już specyficznego, metalicznego dźwięku ich ostrzenia -szyt szyt, szyt.... A takie klepanie kos to dopiero muza,  po prostu - klasyka. Mam taką babkę do klepania w domu. Mój kolega nawet ruską (model wbrew pozorom szczuplejszy). Kiedyś na wsi prawie każdy chłop miał swoją  babkę i używał ją, jak miał taką potrzebę... Odgłosy klepania niosły się na całą okolicę. Nie, nie, to nie ta potrzeba o której sobie zapewne pomyśleliście. Babka, to też takie jakby małe kowadełko na którym kładzie się ostrze kosy i uderza młotkiem dzięki czemu blacha staje się cieńsza potem wystarczy podostrzenie osełką i można ciąć trawę. Teraz już jest to umiejętność dość rzadka a i sprawnych kosiarzy coraz mniej. Ja co prawda potrafię kosić, ale do mistrzostwa mi daleko. Pomimo tego, że współcześni rolnicy używają różnego sprzętu: kosiarek, przetrząsaczy, grabiarek i pras, to w sianokosach jest nadal pewien urok i czar.  Dalej to ciężka praca i ciągłe nerwowe spoglądanie w niebo-czy deszcz nie przeszkodzi w zbiorach. Przy okazji sprostuję: siana się nie kosi. Kosi się trawę a gdy wyschnie staje się sianem:)


Bociany, jak zwykle na miejscu...

Grażyna.
...To było "spojrzenie" na zapachy z punktu widzenia faceta...
Zaczęło się przyjemnie a skończyło na kosie:)
Z mojej perspektywy wygląda to tak:
W tym momencie cudnie kwitnie czarny bez. Cudnie, bo kwiaty ujęte w baldachy mają subtelny, słodki zapach. Najbardziej oczywisty jest pod wieczór, gdy zatrzymane w kwiatach w ciągu dnia promienie słoneczne, powoli i delikatnie "wypływają", roznosząc w powietrzu swój oczywisty czar... Tradycją już się stało, że zarówno kwiat jak i owoc bzu czarnego wykorzystujemy w różnych postaciach, o czym napiszę w następnych postach, bo temat jest obszerny i ciekawy.



W tym roku, w wyniku współpracy sąsiedzkiej mamy skoszoną łąkę. Dla mnie to pretekst by znaleźć wolny czas i zrealizować cel, by mieć swoje zioła. Są więc zapachy, które za moment zamknięte w szklanych słojach, będą cieszyć nozdrza zimą. Tatarak, skrzyp polny, mięta i pokrzywa. Za chwilę będzie rumianek, krwawnik i wiele innych, które znam lub dopiero poznam. Pogoda sprzyja, by je suszyć w naturalny sposób, na świeżym powietrzu, w półcieniu. Pachną kwiaty jaśminu. To jest mój nr 1 zapachów lata z dzieciństwa. Kiedyś tam, zapachem jaśminów i kwiatów usłana była droga do domu prababci. I zapewne dlatego w zeszłym roku posadziliśmy dodatkowo kilka sztuk krzewów.
3 lata temu o tej samej  porze podpisywaliśmy umowę wstępną kupna domu, w którym teraz mieszkamy. Pamiętam to dokładnie, bo wtedy kwitł jaśmin....