poniedziałek, 3 lutego 2014

Szklanka do połowy pełna i dzień Wodnika.

Niedziela zapowiadała się miło. Odwiedzili nas znajomi z Trójmiasta, więc pojawiła się szansa na spędzenie tego dnia w inny sposób. NIE PRZY REMONCIE POKOJU. Pogoda nastawiła nas pozytywnie do spaceru po lesie. Był 1c w plusie. Fakt ten od dłuższego czasu zaliczyć można było do rzadkości. Wyciągnęliśmy kijki i z ochotą wyszliśmy na szlak wiodący do uroczej wsi Śródka.
Ruch, świeże powietrze i 9 km piechotą - wszystko to dodało nam energii...wreszcie!
Choć nasza wyprawa zakończyła się niefortunną kąpielą nogi kolegi Marka w Pasłęce, wróciliśmy wszyscy z niej zadowoleni. Marek zawsze jest zadowolony jak wpadnie do wody.
Czy to na spływie kajakowym czy w trakcie spaceru...:) I za tą radochę na twarzy bardzo go lubimy!
Później wspólnie upichcony obiadek i dzień zleciał jakoś bardzo szybko.
Horrorek jak zły duszek zaczął się coś około północy. Przysnęliśmy na na filmie "Cztery wesela i pogrzeb". Jakoś tak z jego końcem (?) nastąpiło nasze przebudzenie.
Nagle jednogłośne: Co tak szumi?! Myśli przemieliły się szybko w "komputerku" i skoczyliśmy razem ku łazience. Od 10 dni nie mieliśmy ciepłej wody. Zamarzła gdzieś na strychu przy minusowej temperaturze, w miejscu trudnym do wytypowania...Czyżby...?
Podejrzenie okazało się niestety słuszne.
Woda lała się strumieniami po zewnętrznej i wewnętrznej ścianie łazienki, po kominie, zalewała w szybkim tempie wykładzinę. Za chwilę była już na suficie saloniku, przebiegle drążąc korytarze pomiędzy deskami stropowymi, słomą i gliną.
Matko! Szybko! ścierki, garnki, miski, worki, odkurzacz do odsysania wody! Wszystko w złej kolejności, chaotycznie, w panice. Świadomość, że ilość wody=500l (tyle wody mieści zbiornik na strychu) może przeciec przez strop była przerażająca. Udało mi się wpaść w lekką histerię.
Na szczęście wróciła przytomność umysłu i Sam Rozum odciął całkowicie dopływ wody.
Odsunąć meble, wynieść ważne rzeczy z pokoju, resztę pozakrywać workami-takie rozkazy mózg zaczął wydawać ciału.
To co było w rurach przeleciało. Odkurzacz, ścierki, miski i tak w kółko.
Było grubo po pierwszej, gdy sytuacja wyglądała na opanowaną. Z sufitu kapały resztki wody.
Mokre ciuchy wylądowały na kaloryferach. Kubek karmelowej herbaty na zakończenie i myśl, że mogło być gorzej. Mogliśmy spać w innej części domu i guzik byśmy słyszeli. Rano woda mogła nas przywitać dosłownie wszędzie. Dobrze, że byliśmy w domu, dobrze, że mogliśmy liczyć na pomoc Marka. Dobrze, że znaleźliśmy w sobie optymizm i dobrze, że dzień wodnika przeszedł już do historii. Może dziś po naprawie usterki będziemy mieć ciepłą wodę?

Kolega Wodnik















 zdjęcie poniżej zostawiam bez komentarza....







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz